Długo wyczekiwany nowy film Nolana już od pierwszych minut spełnia wszelkie oczekiwania, jakie tylko mogą się wiązać z tym tytułem. "Mroczny rycerz" rozpoczyna się sekwencją dynamiczną,
Długo wyczekiwany nowy film Nolana już od pierwszych minut spełnia wszelkie oczekiwania, jakie tylko mogą się wiązać z tym tytułem. "Mroczny rycerz" rozpoczyna się sekwencją dynamiczną, błyskotliwą, a przede wszystkim sprawnie zrealizowaną i utrzymuje to tempo przez następnych 150 minut. Niemal na każdej płaszczyźnie jest to film lepszy i bardziej złożony od "Batmana - Początku" - Nolan ponownie zaakcentował wszystkie sprawdzone już elementy części pierwszej, wyeliminował większość wad (zniknęła Katie Holmes, poprawiono montaż sekwencji akcji - w końcu coś widać!), zaprawił swoje dzieło zaskakującą jak na kino komiksowe głębią, wytworzył mroczny klimat i w rezultacie spłodził jeden z najciekawszych blockbusterów w historii kina, który prawie nazwać można arcydziełem gatunku. No właśnie - prawie. Po ponad dwóch godzinach wciągającego i mrocznego przedstawienia, opowieść Nolana zawodzi w najważniejszym momencie - zakończeniu, które oferuje boleśnie standardowy i konwencjonalny zestaw pt. "płomienna deklaracja i szumny idealizm na wynos, raz". Ale od początku... "Mroczny rycerz" to historia szalenie odległa od dotychczasowych ekranowych opowieści o komiksowych herosach - posępny, błyskotliwy i żywiołowy w swej oprawie pojedynek Batmana z jego odwiecznym wrogiem Jokerem zostaje podniesiony do rangi symbolicznego starcia dobra ze złem. Nolan poszedł tu w najlepszym możliwym kierunku i jak w przypadku "Początku" czerpie z tych komiksów, które na stałe przedefiniowały lub wzbogaciły postać Batmana. W "Mrocznym rycerzu" odszukać można inspirację doskonałym "Zabójczym żartem" Alana Moore'a i "Człowiekiem, który się śmieje", pojawiają się też elementy kultowego "Powrotu mrocznego rycerza" Franka Millera. Efektem tych fascynacji jest zaskakująco głęboko nakreślona psychologia postaci i nie gorzej przedstawiony dualizm dobra i zła, który dosadnie pokazuje, że oba te zjawiska, podobnie jak Batman i Joker, nie są w stanie egzystować bez siebie, co więcej - są w stanie się przenikać. Za sprawą Jokera, Batman nie jest już rycerzem w lśniącej zbroi, a zmęczonym i targanym rozterkami herosem, który powoli zaczyna zatracać granicę pomiędzy dobrem i złem. Obie postacie wzajemnie się uzupełniają i jednocześnie napędzają, pociągając za sobą nieodwracalne zmiany wokół, zarówno dla postaci bezpośrednio związanych z Brucem Waynem, jak i dla całego Gotham. Joker pełni tu więc swoistą rolę katharsis, które najpierw uwypukla, a później uwalnia mroczną i zaskakująco ludzką naturę Wayne'a. Czym jednak byłby ten pojedynek bez odpowiednio zarysowanego Jokera? Heath Ledger stworzył doskonałą postać psychopatycznego nihilisty, który w jego wykonaniu jest jednym z najciekawszych zbirów, jacy chodzili po kinowych ekranach. Joker to już nie zabawny dziwak z filmu Burtona, ale nieobliczalny i przerażający psychopata, którego poczucie humoru jest czarne jak smoła, a groźby zawsze przechodzą w czyny. Ledger do tego stopnia wtapia się w graną przez siebie postać, że na dobrą sprawę trudno powiązać go z nim samym czy jakąkolwiek z dotychczasowych jego kreacji. Sceny z jego udziałem są nie tylko najlepsze w całym filmie, ale także najbardziej elektryzujące z całego jego dotychczasowego emploi. Joker Ledgera to już teraz postać kultowa, ale trzeba tu zdecydowanie podkreślić, że jego przedwczesna śmierć wcale nie rzuca na tę rolę krzywego światła i gdyby aktor żył, to jego Joker i tak wszedłby do powszechnej świadomości, podobnie jak wcześniej zrobili to Hannibal Lecter czy John Doe z "Siedem". Rola Ledgera nie przytłacza jednak ekranu, gdyż Nolan - jak na wytrawnego pokerzystę przystało - zagrywa jego kartą niezwykle umiejętnie. Sporo miejsca pozostawia nie tylko dla reszty obsady, ale przede wszystkim dla wielowątkowej, dynamicznej i obfitującej w ciekawe zwroty akcji fabuły, której psychologiczne niuanse doskonale uzupełniają się z akcją. Za ten ostatni element Nolanowi należą się zresztą dodatkowe pochwały - miło jest obejrzeć współczesne kino akcji, które korzysta z efektów komputerowych tylko wtedy, kiedy jest to absolutnie niezbędne, a gdy już machina CGI zostaje wykorzystana, to z najlepszym możliwym skutkiem. Całkiem przyjemna to odmiana po wszystkich tych przeładowanych efektami bublach spod znaku współczesnej rozrywki, którymi raczy nas ostatnio Hollywood. Przez blisko 95% seansu Nolan udowadnia, że kino rozrywkowe nie musi być odmóżdżającą papką dla popkornożerców, a może, czy wręcz powinno mieć swój ciężar, głębię i odrębny styl. Jednak w momencie, gdy gotowi jesteśmy stawiać mu pomniki i nazywać jego imieniem szkoły filmowe, następuje nieoczekiwane. W zwarty i posępny świat "Mrocznego rycerza" wkrada się coś, co w ostatnich minutach osłabia nieco wrażenie końcowe - zaskakująca konwencjonalność i nieco niezgrabne szafowanie idealizmem i sprawdzonymi hasłami, zupełnie jakby Nolan zakładał, że mroczna wymowa filmu musi zostać czymś złagodzona, by masowa publiczność mogła ją przetrawić. A może to po prostu odgórne zalecenie studia? Tak czy owak, choć trudno powiedzieć, by "Mroczny rycerz" kończył się pozytywnym akcentem, a sam film jest niezwykle intensywnym przeżyciem, to jednak na finiszu zabrakło odrobiny nieprzewidywalności, by obraz Nolana mógł w pełni być tym, czym mógł być.