fotografie do "Tam, gdzie rosną poziomi" czy "Siódmej pieczęci" są więcej warte, niż wszystko co
potem zrobił SVEN NYKVIST. Ironia losu, bo to ten drugi uchodzi za tego lepszego.
A jednak czarno-białe zdjęcia Gunnara Fischera to fotografie znacznie większej... urody, zarazem
są znacznie bardziej... groźne, niepokojące swym chłodem.
Mistrz świata.
W 1000% zgadzam się z Tobą. Śmiało można powiedzieć, że bez genialnych zdjęć Fischera, które przecież budowały nastrój i całą atmosferę filmu (no przynajmniej połowę jego wartości), nie byłoby sukcesu Bergmana. Kto wie jak odbierano by mroczne wizje i wytwory skomplikowanego umysłu reżysera, gdyby nie rewelacyjna praca kamery. Poziomkowa polana, groza średniowiecza, czy jakże powszechne w jego filmach letnie dni (pamiętajmy, że okres lata Bergman przeznaczał na kręcenie filmów!), mimo że czarno-białe, tętnią życiem i realnymi kolorami. Dla mnie urok tamtej dekady to właśnie kino skandynawskie idealnie oszukujące zmysł "kolorowego oka".
Nie wiem tylko czemu współpraca między tymi panami nagle "umarła"?